
W trakcie mojej tegorocznej wrześniowej podróży na Daleki Wschód trafiłam w wiele rozmaitych miejsc. Niektóre z nich owiane były atmosferą legendy, a dotarcie do nich wydawało mi się wprost niewiarygodne. No bo jak można dotrzeć do miejsc z baśni…? Tak też i było z Xi’anem (niegdyś Changanem) w centralnej części Chin (prowincja Shaanxi).
Naczytawszy się wcześniej o tym niezwykłym miejscu , gorąco chciałam wierzyć, że od czasów jego starożytnej świetności po dziś dzień nic się nie zmieniło. Niestety, po wyjściu z pociągu mój entuzjazm nieco opadł – zobaczyłam, że nie jestem w mitycznej krainie, ale w kolejnym wielkim, zatłoczonym mieście. Wiedząc jednak, że przedmieścia są zazwyczaj mało reprezentatywnym obrazem miasta, nabrałam mimo wszystko nadziei, że nie wszystko stracone. Mój wymarzony Xi’an musi istnieć!
I rzeczywiście, gdy tylko dotarłam do potężnych murów obronnych okalających najstarszą część miasta, moje rozczarowanie zmieniło się w uniesienie. A jednak, pomyślałam w duchu, warto było się przetelepać tylachny kawałek świata, żeby znaleźć się w tym właśnie miejscu!
Jego siła promienieje również dzięki znajdującej się około trzydziestu kilometrów na wschód od miasta tzw. Terakotowej Armii, stworzonej z polecenia Qin Shi Huangdi (221 – 207 p.n.e.) – I Cesarza zjednoczonych Chin.

Dawny Xi’an, choć już nie starożytny, bo XVIII-wieczny, jednakże ze średniowieczną tradycją, odnalazłam również w okolicach Wielkiego Meczetu.
W czasach Dynastii Tang (618 – 907) Chiny były bardzo otwarte na rozmaite idee, religie i filozofie, a to za sprawą rozwijającego się handlu. W dawnym Changanie, a obecnie Xi’anie, znajdującym się na szlaku jedwabnym, życie kwitło w spokoju dając szanse na rozwój religii buddyjskiej, muzułmańskiej, a nawet i chrześcijańskiej (kamienna tablica z nestoriańskim zapisem z 635 r., obecnie w Muzeum Lasu Stelli w Xi’anie jest namacalnym tego dowodem). Do dziś jednak

Moją wyobraźnię pobudzał przede wszystkim Wielki Meczet, o którym wyrażano się w różnych źrodłach, jako o czymś niezwykłym ze względu na specyficzny klimat i piękne ogrody. Gdy w końcu znalazłam to miejsce (pobłądziwszy przedtem wśród wąskich uliczek), moim oczom ukazał się niebywały widok. Wchodząc boczną bramą po prawej ręce zauważyłam w oddali świątynię (o typowej chińskiej architekturze), zaś po lewej, na osi kilka bram dzielących wspomniany ogród na odcinki.
Zaczynał padać deszcz, cykady uznały, że należy wzmocnić głośność, ziemia parowała ciepłem, turyści zniknęli z pola widzenia, a do tego doszedł melodyjny dźwięk męskich głosów odmawiających wieczorną modlitwę. Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się kobietom stojącym w niewielkiej odległości za mężczyznami. Moją uwagę przyciągnęła szczególnie jedna – malutka staruszka, kołysząca się w jakimś swoim rytmie. Wszystko to było zadziwiające, mając cały czas świadomość, że jestem w Chinach, czułam jednocześnie intensywną atmosferę Bliskiego Wschodu. Tak jakbym odbywała jakąś podróż w czasie i przestrzeni.

Powoli zachodziło słońce, na terenie kompleksu było pusto, nie licząc wcześniej wymienionych mnichów i jeszcze jednego wewnątrz świątyni. Zaglądając w rozmaite miejsca zastanawiałam się, czemu nikogo tu nie ma. Po chwili zrozumiałam, że kompleks świątynny dopiero co odzyskuje swoją dawną świetność po latach zaniedbania. Pozostawione gdzieniegdzie narzędzia i drabiny wskazywały na restauracje. Pewnie za niedługi czas miejsce to zacznie przyciągać turystów, ale ja cieszę się, że zobaczyłam je właśnie takim, a nie innym. Nie znam odpowiednich słów określających tego rodzaju obrazy, może słowo magia byłoby najbliższym...
Zdjęcia autory
Zobacz też:
Beata Szczechura – W czerwieni, złocie i tumanach kurzu
Bogna Łakomska – Ponad chmurami - życie w Zakazanym Mieście
< Poprzednia | Następna > |
---|